"Ponieważ my wszyscy jesteśmy bandą kłamców;
Powiedz mi kochanie, kim chcesz być?
A my wszystko to rozpowiemy, ponieważ to jest tragiczne przez duże 'T'.(...)
I ty odchodzisz, a ja zostanę tutaj na zawsze."*
Powiedz mi kochanie, kim chcesz być?
A my wszystko to rozpowiemy, ponieważ to jest tragiczne przez duże 'T'.(...)
I ty odchodzisz, a ja zostanę tutaj na zawsze."*
~*~
- Dżizas krajst... Rozmnożyłeś się? - mruknął z powątpiewaniem, będąc świadomym swojego stanu, który bez wątpienia można było określić jako zgoła odmienny od normalności. Przekrzywił głowę, przyglądając się uważniej stojącemu przed nim chłopakowi. Jego złote włosy lśniły w blasku jarzeniówek niczym aureola. - Anioł...
- Taa... Yhy - usłyszał w odpowiedzi. - Dopiero teraz to odkryłeś?
Christopher Griffiths stał z rękoma założonymi na piersi, wpatrując się z pogardą w przyjaciela, który klęczał przed muszla klozetową, co chwila wsadzając do niej głowę. Wyglądało to mało intrygująco. Nie żeby on sam nigdy nie znajdował się w podobnym stanie upojenia alkoholowego, jednak był absolutnie pewien, że nigdy, przenigdy nie zaprzyjaźnił się z toaletą.
- Długo jeszcze będziesz tak siedział przy tym kiblu? - mruknął, udając znudzenie. W rzeczywistości bowiem coś czuł, że za chwilę i jemu przyda się dostęp do klozetu. Coś niebezpiecznie przewracało mu się w żołądku i co chwila wędrowało w górę, zbliżając się do gardła, by zaraz potem ponownie opaść na dno. Jak życie - przemknęło mu przez myśl. - Zupełnie jak życie.
- Yyy... - wyjęczał Martin w odpowiedzi. Jeżeli wypowiedział coś jeszcze równie bezsensownego, to zgubiło się to między dźwiękami jaki wydaje człowiek wydalający ustami swój żołądek. Plus minus wątrobę.
- Jest aż tak źle...?
- Wyrzygałeś obiadek z rodzicami na szpile Rhity Scott. Widziałeś jakie miała nogi?! Szkoda takiej...
Naprawdę szkoda. Gdyby jeszcze nie ta odrobina przyzwoitości jaka w nim pozostała, już dawno wyszedłby z nią z baru, zostawiając Martina w jakże miłym towarzystwie muszli klozetowej. Idealnie wypolerowanej, trzeba dodać. A przynajmniej tak wyglądała jeszcze przed kilkoma minutami. Potem Botwright wpadł tu niczym przysłowiowa strzała i zniszczył cały urok. Atmosfera poszła w cholerę.
- Nie widziałem. Rzygać mi się chce... - poinformował, po raz kolejny ukrywając swoją przystojną twarz. Christopher skrzywił się z niesmakiem. Doprawdy, czasami poważnie zastanawiał się z jakiego to diabelnie ważnego powodu zadaje się z tym człowiekiem. I wieloma innymi, którzy jakoś nie różnili się zbytnio od siebie.
Tak naprawdę nie było to żadną zagadką. Christopher po prostu potrzebował muru, który mógłby postawić przed sobą na wypadek, gdyby ktoś chciał go staranować. Lojalnego, ślepo wierzącego, ale też niegłupiego muru. I właśnie na jego czele stał Martin - chłopak lekkomyślny, lubiący dobrą zabawę, ale też mający na tyle rozumu, żeby można go było uważać za przyjaciela młodego Griffithsa. Oczywiście Christopher wolał się do niego nie przyznawać, gdy ten był w stanie takim jak w tej konkretnej chwili. To nie było nawet upokarzające, ale zwyczajnie dołujące.
Ukrył twarz w dłoniach, pocierając opuszkami palców pulsujące skronie. Coś czarnego zamigotało mu przed oczami, wydobywając z jego wnętrza głębokie westchnienie.
- Już skończyłeś? - mruknął zupełnie bez zainteresowania.
- Nie.
Mogli tego nie robić. Gdyby wiedział, że jeden wieczór w knajpie skończy się godziną w męskiej toalecie, w ogóle nie wychodziłby z internatu. Ba! Nie wolno mu nawet było, ale on umiejętnie wykorzystywał pieniądze swoich starych. W końcu założyciele i główni inwestorzy coś znaczą, nie?
- Skończyłeś? - powtórzył pytanie.
- Nie, do cholery! O co ci chodzi?! - stłumiony przez ceramikę głos dotarł do jego uszu. Parsknął cichym, gorzkim śmiechem, a jego wargi wykrzywiły się w groteskowej imitacji uśmiechu.
- Powinienem cię tu zostawić - stwierdził po namyśle, unosząc jedną brew, ciekawy jaką otrzyma odpowiedź. Nie otrzymał żadnej, więc dodał z wyrzutem: - Serce mi się kraje na twój widok, człowieku!
- Serce? - Martin wyciągnął głowę na zewnątrz, żeby zaczerpnąć "świeżego" powietrza. - Ty nie masz serca... - powiedział takim tonem, jakby był to najbardziej oczywisty fakt na świecie.
- Tak? - obruszył się. - To tu sobie siedź. Ja spadam!
- Wal się! - usłyszał jeszcze, a potem pozostał tylko odgłos zamykanych z hukiem drzwi i dudniąca muzyka wydostająca się z staroświeckiej szafy grającej.
Przeczesał długimi palcami swoje jasne włosy i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu odpowiedniej zdobyczy. Za niska, za wysoka, za ruda, za ciemna... Preferował blondynki. O! Jak ta przy barze. Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech, kiedy skierował swojej kroki w jej stronę. Szczupła dziewczyna w obcisłych, czarnych dżinsach i jedwabnym, czerwonym topie siedziała samotnie przy barze, wpatrując się bez zainteresowania w zawartość swojego kieliszka. Była prawie idealna. Prawie, ponieważ Christopher nie wierzył w coś takiego jak ideały, chociaż musiał przyznać, że sam jest tego zaprzeczeniem. Istna paranoja!
- Jesteś tu nowa? - spytał, opierając się z jemu tylko pasującą nonszalancją o blat baru. Nie było w tym żadnej gówniarskiej paplaniny - po prostu dosyć często tu bywał i mógł przysiąc, że nigdy wcześniej jej nie widział. A z pewnością by zauważył. Jezu...! Gdyby nie był Christopherem Griffithsem, na bank odleciałby dokładnie w tym samym momencie, gdy na niego spojrzała. Jeżeli istnieje gdzieś na świecie kobieta, którą niezaprzeczalnie można nazwać piękną, to z pewnością była to ona. Lekko brązowa skóra, która w dotyku musiała przypominać jedwab - był tego absolutnie pewien - duże, zielone oczy, pełne - ale nie przesadnie - różane usta. I te włosy! Złote fale opadały kaskadami na jej plecy, sięgając chyba do pasa. Wciągnął głęboko powietrze do płuc. Nieźle...
- Taa. - Pokiwała głową, nawet na niego nie spoglądając. Nadal wpatrywała się w opróżniony do połowy kieliszek z płynem o zielonkawym zabarwieniu. Jak dla niego nie wyglądało to zbyt zachęcająco. Dziwnie kojarzyło mu się z Martinem spędzającym uroczo czas w męskiej toalecie. Jeśli to oczywiście była męska toaleta. Wpadł tam tak szybko, że nawet nie zauważył znaczku na drzwiach.
- Christopher. - Z jego twarzy nie znikał szelmowski uśmieszek, którym podbijał serca wszystkich dziewcząt od trzynastu wzwyż. Ta tutaj nie mogła mieć więcej niż osiemnaście, a znając dzisiejsze czasy może była nawet w jego wieku. Zresztą, co to za różnica?
- April - odparła niechętnie, w końcu odwracając głowę i patrząc mu prosto w oczy. I już wiedział, że wygrał! To był banał! Banał jakich wiele na tym pokręconym świecie. Nie wierzył w żadną tam niedostępność - to była tylko gra pozorów, żeby zachęcić faceta, pokazać, jaką to się nie jest wyjątkową k o b i e t ą. Ale on zawsze wiedział swoje i swoje dostawał. Nieważne, że TO nigdy nie należało do niego.
- Jeszcze jednego? - spytał, wskazując na jej opróżnioną już szklankę. Skinęła głową, siląc się na delikatny uśmiech. Mógłby przysiąc, że nawet się lekko zarumieniła, kiedy otaksował ją spojrzeniem swoich błękitnych oczu. - Dwa razy...! - krzyknął do barmana, ale po chwili zaniemówił. Dziewczyna roześmiała się głośno, wzbudzając tym uwagę kilku otaczających ją osób. Aha! Czyste uosobienie niewinności. Jej matka się w grobie przewraca... A niech się przewraca, kurde! Była niezła, nie? Zero rozumu i wyczucia, ale ciało całkiem niezłe.
- Springtime Cooler - powiedziała, przysuwając się bliżej niego.
- No tak. Springtime Cooler... - Roześmiał się szczerze, chociaż sam nie wiedział czy bardziej śmiał się z niej, czy... Nie, jednak z niej.
To będzie wspaniały wieczór.
Wysoki chłopak o długich, ciemnobrązowych włosach szedł korytarzem, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach idealnie czarnych dżinsów. Jego ciemnoszare tęczówki z niebywałą dokładnością penetrowały każdy milimetr korytarza - nic nie mogło umknąć uwadze Nicholasa Treveny. Na dnie jego grafitowej marynarki spoczywała mała legitymacja świadcząca o wysokim statusie przewodniczącego szkoły. Posada godna szacunku, która wzbudzała nie tylko podziw, ale i strach. Nicholas uwielbiał patrzeć w szeroko otwarte oczy młodszych uczniów, którzy dali się przyłapać na nocnych schadzkach. Sam jako przewodniczący mógł czasami złamać kilka praw, ale nie leżało to w jego zasadniczej, doskonale uporządkowanej naturze. W końcu nie bez przyczyny zajmuje tak wysokie stanowisko! Najlepsze oceny, wzorowe zachowanie, aktywny udział w życiu szkoły plus wrodzony urok osobisty - wszystko to działało na nauczycieli niczym magnes. A tylko to miało dla niego znaczenie. Pozycja jaką piastował, szacunek, jaki mieli dla niego inni. Mogli go nienawidzić, ważne, że się bali. Myśl, że wystarczy jedno jego słowo, jeden gest, by ludzie drżeli ze strachu, sprawiała, że Nicholas czuł się o wiele lepiej. Lubił być ważny. Chciał być kimś, kogo inni będą podziwiać. Niejeden dzieciak w szkole marzy o tym, żeby po odejściu Treveny zająć jego miejsce i ta myśl... Ta myśl była tak idealna. Wszystko, co robił takie było.
Dlatego też ostatnie minuty przed rozpoczęciem ciszy nocnej spędzał na samotnym lawirowaniu między kondygnacjami i wypatrywaniu z nadzieją jakiegoś tchórzliwego pierwszoklasisty, który chce coś udowodnić równie głupim kolegom.
Poruszał się z wrodzoną gracją, ale też stanowczością, która od zawsze leżała w jego naturze. Skryty chłopak o nieprzeciętnej inteligencji, który potrafi tylko przestrzegać zasad. Człowiek nieidealnie idealny - wierzący w potęgę reguł, które sam tworzył, a które zaskakująco przypominały te już utarte, poznane i złamane. Ale jego reguł nikt nigdy nie odważy się złamać! Chyba że... To byłoby całkiem przyjemne - zniszczyć czyjąś godność, złamać silną wolę. Nicholas Trevena lubił znęcać się nad słabszymi, chociaż niewiele było w tym agresji. Jego specjalnością było raczej uświadamianie innym ich nędznych słabości, które szaleńczo starali się ukryć. Był mistrzem zgodności!
- Pięćdziesiąt czy sto? - usłyszał pytanie zadane łagodnym, melodyjnym głosem. Rozejrzał się zdezorientowany dookoła, będąc pewnym, że jeszcze przed sekundą nikogo tutaj nie było. Dokładnie zbadał wąski korytarzyk na pierwszym piętrze. Ba! Tu nawet nie było CO sprawdzać.
- Wychodź - rzucił niby od niechcenia tonem, który wielu wprawiał w zakłopotanie, wzbudzając w nich irracjonalny (a może nie tak bardzo?) strach.
Nie usłyszał odpowiedzi. Za to po chwili zza cienkiej ścianki, którą ktoś bezmyślnie postawił na końcu korytarza, wyłoniła się szczupła dłoń, która po chwili zaczęła kreślić na zaparowanej szybie jakieś finezyjne szlaczki. N-O-C-T-I-S - udało mu się odczytać. Noc. Prychnął z pogardą i bezceremonialnie ruszył w kierunku wnęki. Zaledwie kilka centymetrów od niego, oparta o parapet, stała szczupła dziewczyna w ciemnozielonej bluzie z kapturem, a jej długie, czarne włosy opadały na twarz, uniemożliwiając jej wyraźne widzenie.
- No, no, no! - mruknął, wyraźnie przekazując, że nie jest zaskoczony widokiem TEJ konkretnej osoby. Na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek. - Rhita Scott we własnej osobie! Co za zaszczyt...!
- No to ile? - spytała spokojnie, nadal wpatrując się w przeciwległą ściankę w ponurym odcieniu zgniłej zieleni. W prawej dłoni trzymała wygasającego już papierosa z którego wydostawały się niewielkie, pomarańczowe iskierki.
- Co ile?
- Ile punktów mi odejmiesz? Pięćdziesiąt? Sto? Dwieście? - wyjaśniła bez zainteresowania. Jak można być tak obojętnym?
- I tak już jesteś na minusie - przypomniał, parskając cichym śmiechem. Rhita Scott - największa zmora nauczycieli, prefektów i członków samorządu; dziewczyna, która nie przejmuje się zasadami i regułami ustalonymi przez ludzi wyżej postawionych od niej. To dziwne. To... chore. Jak tak można?!
- No tak - przyznała, odwracając głowę i przyglądając się kroplom deszczu, które niespodziewanie pojawiły się na szybie. Uniosła papierosa do ust i zaciągnęła się głęboko, czym wzbudziła zainteresowanie chłopaka. Wpatrywał się w nią niczym zahipnotyzowany - pozbawiony jakichkolwiek myśli. Po prostu stał. Patrzył.
Patrzysz, a nie widzisz.
- Chesz? - spytała, wyciągając w jego stronę dłoń z papierosem. Zaprzeczył powolnym ruchem głowy, wybudzając się z letargu. - Jasne - prychnęła z pogardą. - Pan idealny. Wszyscy jesteście tak cholernie doskonali.
- Tylko nie ty - dodał z powagą, spoglądając na nią z powątpiewaniem. Boże...! Mogłaby być nawet ładna, gdyby chociaż o siebie zadbała. Miała nawet niezły owal twarzy i... oczy. Duże oczy w odcieniu płynnego złota, dodającej jej pozorów tej niewinności, której była zdecydowanie pozbawiona. Co ciekawe, nie wyczuwał od niej zapachu alkoholu, a więc nie brała udziału w kolejnej szkolnej libacji. Kilka następnych punktów poszło w zapomnienie. Szkoda. Naprawdę wielka szkoda.
- Noctis. - Wskazała palcem na szybę, na której krzywymi literami napisane było łacińskie słowo. - Lubię noc, wiesz? Jest taka cicha. Możesz po prostu stać w ciemnościach, wędrując myślami bez celu i nikt niczego od ciebie nie wymaga. Nie znasz tego - stwierdziła na koniec, wykrzywiając wargi w szokującej imitacji uśmiechu.
- A skąd ty możesz to wiedzieć?
- Wiem. - Wzruszyła ramionami, patrząc prosto w jego ciemne oczy. - To widać, wiesz? Jesteś taką pieprzoną doskonałością. Robisz wszystko to, czego inni od ciebie oczekują. Nie znasz innego życia. Nigdy nie poznałeś smaku wolności, prawda?
- Jestem wolny - odparł nader spokojnie, przyglądając się jej badawczo. Czyżby była pod wpływem jakichś niedozwolonych środków? Wygadywała takie głupoty, że...
- Ehh... - przerwała jego myśli, machając niedbale dłonią. Niedopałek papierosa opadł na parapet, uderzając uprzednio o szybę. Szara smuga schodziła coraz niżej i niżej, ale nie dotarła do końca. Zatrzymała się gdzieś w połowie drogi, zapominając jaki był jej cel. Była sama. Bez celu. Bez zmian. Bez nikogo.
- Nic nie rozumiesz - mruknęła już przytomniej. - Jesteś taki przyziemny.
- Czyli mam rozumieć, że ty nie jesteś? - upewnił się, prychając lekceważąco. Idiotka! - No tak. Weźmiesz kilka tabletek i odlatujesz.
- Potrafisz robić tylko to, czego od ciebie oczekują. A ja łamię stereotypy...! Robię wszystko to, co chcę robić.
- A wiesz, co ja myślę? - spytał, podchodząc do niej bliżej. Jego gorący oddech niemal parzył jej policzki, które jednak nadal pozostały trupio blade. Uniosła głowę, mierząc się z nim wzrokiem. - Robisz z siebie kogoś, kim nie jesteś, bo tak naprawdę jesteś nikim.
- Nie masz o niczym pojęcia - rzuciła gorzko, uciekając wzrokiem. Ideały nie znają bólu, a jeśli nawet, to potrafią go zniszczyć, a przynajmniej ukryć. Ona pokazywała swoje cierpienie całą sobą, chociaż i tak nikt nie potrafił odczytać jej przeciętnych sygnałów.
Słuchasz, a nie słyszysz.
- Dziesięć punktów - mruknął beznamiętnie i odszedł, pozostawiając ją samą w pustym korytarzu. Zupełnie nie wiedział, dlaczego ją zostawił, odejmując punkty z zasady, chcąc pokazać jej, że się myli. Bo cholernie się myliła. To ona nie miała o niczym pojęcia! Bo co może wiedzieć dziewczyna, które całe swoje życie poświęca imprezom i... łamaniu zasad? Nic. Jedno. Wielkie. Zerowe. NIC.
Jesteś, a cię nie ma.
____________________________________________
*My Chemical Romance "Kill All Your Friends"
Dziękuję :) Bardzo się cieszą, że się podobało :) Łechtacie moją dumę tymi komplementami... Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze i najważniejsze! Koniecznie zrób coś z szablonem, bo chyba umrę! Wiesz jak tragicznie się czyta przy takim ustawieniu? Tragicznie przez duże "T".
OdpowiedzUsuńA co do samej fabuły - hmmm... aż mnie boli postawa, charakter i sposób myślenia Chrisa, ale raczej w pozytywny sensie :) I do tego jest podobny do tatusia :D Świat, który opisujesz wydaje się nieco przerysowany, ale to lepsze niż fałszywa grzeczność i słodycz. Nie będę się rozpisywać - ogólnie podoba mi się. W sumie jak wszystko, co wychodzi spod twojej ręki.
Ale... Ale nie podoba mi się ta cała Rhita. Nie wiem za bardzo o co cgodzi, ale chyba za bardzo emancypuje to swoje cierpienie. No nie wiem, może zyska przy bliższym poznaniu;)
Coś jest nie tak z szablonem? U mnie wszystko gra. Ale to i tak jest tylko taki tymczasowy...
Usuńpowiem ci, ze jest już lepiej. To dzięki czcionce. Może to wina Firefoxa, ale u mnie jedna trzecia tekstu pojawia się na brązowym tle. W poprzednim szablonie też tak było. U mnie jest wszystko takie przesunięte.
UsuńAle nagłówek super :P
Teraz to i u mnie wszystko się poprzestawiało. Póki co czekam na zamówiony szablon, jednocześnie pracując nad swoim własnym, więc na kolejny rozdział również będziesz musiała trochę poczekać.
UsuńW końcu mogę wejść, bo miałem jakieś problemy. Na szczęście jest już dobrze. Takie małe pytanie: Czy Christopher ma coś wspólnego z Thomasem z poprzedniego opowiadania?
OdpowiedzUsuńOgólnie nie mam żadnych zastrzeżeń, zdarzały się drobne literówki, ale mniejsza o to. Póki co trudno stwierdzić, o czym będzie to opowiadanie. Głównie chyba dlatego, że zapomniałem o prologu. Jak na razie zapowiada się ciekawie. Podobał mi się ten fragment na samym początku. Ciekaw jestem bohaterów. Nicholas jest taki idealny, że aż strach pomyśleć. Póki co Rhita jakoś nie przypadła mi d gustu.
Christopher to syn Thomasa.
UsuńU mnie również jest przesunięte, a oglądam stronę w chromie...
OdpowiedzUsuńSzkoda, bo jestem ciekawa opowiadania... Mam taką prośbę - jak już zmienisz szablon (albo dojdziesz do ładu z ustawieniami) to dasz mi znać? Znajdziesz mnie na romansidlo-jesienia-pisane.blogspot.com
Czekam na informację i pozdrawiam;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńFantastycznie piszesz!
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie Rita, od razu wzbudziła moją sympatię... w przeciwieństwie doi reszty bohaterów - zapatrzonych w siebie egoistów. A może się mylę? Może wcale nie są tacy? Czekam na więcej i pozdrawiam :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię i twoje opowiadanie. Prawie nigdy żadnego blogowe opowiadanie nie wywołało we mnie takiego zainteresowania, jak to. Główną "wine" ponoszą chyba twoi bohaterowie - uwielbiam Christiana. Chociaż miejscami za bardzo odkreśla swoją boskość (aż ociera się to o jakąś parodie), to jednak jego zachowanie mnie rozbraja. Mam słabość do taki aroganckich chłopców ; ) Jego rozmowa z tym chłopakiem w toalecie - mega! Bardzo, bardzo realna : )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i idę czytac dalej : )