Nam - zwykłym ludziom - wydaje się, że coś znaczymy, że odgrywamy jakąś ważną rolę, żyjąc na tym świecie między przeciętnymi głupcami. Naiwnie uważamy, że nasza śmierć sprawi, że cały świat legnie w gruzach, pozostawiając tylko kurz, strach i cierpienie. W rzeczywistości to są tylko nasze płonne nadzieje, marzenia, które nigdy się nie spełnią. Dostrzegamy to w chwili, gdy spoglądamy w lustro i widzimy tam człowieka, którego nie znamy. Wielu ludzi mijamy codziennie na ulicach i ten ktoś po drugiej stronie jest trochę do nich podobny, chociaż jednocześnie tak inny. Nic nie zmienia jednak faktu, że jest zwykłym przeciętniakiem. Jest TOBĄ.
Nikt jednak nie powiedział, że nie możemy walczyć. Ze wszystkich sił starać się, aby inni - niekoniecznie wszyscy - zapamiętali nas na wieki. By mieli w pamięci obraz kogoś, kogo my sami stworzyliśmy w swojej głowie i z pasją poświęcamy mu całe swoje życie. Zasłońmy twarze maskami i zacznijmy żyć, tak jak od zawsze tego pragnęliśmy.
Przestańmy być sobą, by inni mogli nas podziwiać.
~*~
Data: 11 lipca 2028
Czas: 03:27
Od: Christopher Griffiths
Temat:
Jest trzecia nad ranem. Leżę w łóżku i nie mogę zasnąć.
Data: 11 lipca 2028
Czas: 03:48
Od: Christopher Griffiths
Temat: "Nienawiść jest dobra: gorąca, solidna, pewna. Nienawiść to nie to, co miłość - nie można w nią wątpić."
Przed chwilą natrafiłem na to zdanie w internecie. Nie wiem czy jest wytworem jakiegoś chorego artysty, który już nie wie, co zrobić ze swoim poronionym życiem, czy jednak może to kilka słów skleconych przez ponurego nastolatka, który nie ma żadnego życia seksualnego.
Nie uważasz, że to zdanie jednak idealnie pasuje do naszej historii?
Data: 11 lipca 2028
Czas: 05:20
Od: Christopher Griffiths
Temat:
Zawsze chciałem mieć swoją historię, wiesz? Taką prawdziwą.
Data: 11 lipca 2028
Czas: 05:28
Od: Christopher Griffiths
Temat:
To nienormalne. Przecież i tak tego nie przeczytasz... Uważasz, że jestem wariatem, prawda? Tak powiedziałaś. Powiedziałaś, że jestem chory. A teraz już cię nie ma. Wepchnęłaś się bezczelnie do mojego życia, a potem tak po prostu miałaś czelność odejść!
Data: 11 lipca 2028
Czas: 05:46
Od: Christopher Griffiths
Temat:
A tak w ogóle, to wcale cię nie nienawidzę. Kiedyś wydawało mi się, że jest inaczej, ba! odrzucało mnie na pół metra na twój widok.
To było złośliwe...
Pamiętasz ten dzień, kiedy powiedziałem ci, że nikogo nie potrzebuję? Że ludzie są tylko pionkami, które przydają się w odpowiedniej chwili, aby urzeczywistnić moje absurdalne plany i nadzieje? Nie zapomniałaś. Ty nigdy nie zapominasz, chociaż ja robię to codziennie. Schemat zapominania, pamiętasz? Schematy udawania.
Gdybyś teraz to czytała z pewnością zadałabyś sobie pytanie: dlaczego?. Szczerze? Nie wiem. Nie mam żadnego cholernego pojęcia! Tamtego dnia, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy - to było chyba w wakacje przed pierwszą klasą - od razu wiedziałem, że będę miał przechlapane. Miałem piętnaście lat! Czego ode mnie oczekiwałaś?! Szybko o tobie zapomniałem, ale potem... Potem okazało się, że tam jesteś. Siedzisz przede mną na literaturze i muszę przez bitą godzinę wpatrywać się w twoje plecy. To cholernie dołujące, wiesz? Na pewno wiesz. I potem... Wtedy jeszcze cię nie nienawidziłem. Po prostu... Nie chodzi o to, że nie zwracałaś na siebie uwagi. Byłaś... Miałaś w sobie coś, co przyciągało wzrok. A jeszcze później... Tamtego dnia okazało się, że jesteś Malloye. Słyszałem to nazwisko wiele razy - powtarzane z odrazą i wściekłością w moim domu. Ojciec często wypluwał je z siebie, jakby było jakimś przeklętym wirusem! Uprzedziłem się. I wtedy pomyślałem, że nienawiść jest dobra. Ratuje.
Data: 11 lipca 2028
Czas: 05:58
Od: Christopher Griffiths
Temat: Cholera, chyba zasypiam!
Jestem wykończony. Jak nigdy, muszę ci powiedzieć. Wiesz, w szufladzie biurka leżą tabletki - nie wziąłem ani jednej. Powinnaś być ze mnie dumna. Ja z siebie jestem! I z ciebie też chyba zawsze byłem. W końcu w jakiś pokręcony sposób miałem dziwny wpływ na twoje życie - na zmiany jakie się w nim pojawiały. Ba! To ja je tworzyłem. Byłem tak jakby twoim... stwórcą. Poważnie, chyba potrzebuję snu. Chciałbym opowiedzieć ci o wszystkim, co teraz ma miejsce na zewnątrz, a także wewnątrz mnie. Chyba nie potrafię. Zawsze byłem tak cholernie elokwentny, ale dobrze wiesz, że najbardziej cenię spokój i ciszę. Te chwile, gdy mogę leżeć na ziemi, wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w niebo... Myślę sobie wtedy, że wrócisz. Może nie do mnie, ale jednak wrócisz i sprawisz, że wszystko będzie takie jak dawniej. Bo wiesz... Coś się zepsuło. Wraz z twoim odejściem, zniknęło coś, czego nie potrafię nazwać, a co jednak było potrzebne mi do życia. Zabrałaś moje powietrze... Ludzie, pieprzę takie głupoty! Chyba naprawdę powinienem się położyć. I... Nie potrafię, wiesz? Nie umiem napisać ani jednego sensownego zdania. Te wszystkie wiadomości to chaos moich myśli i uczuć, które zdecydowanie nie są normalne. Dobranoc.
Data: 11 lipca 2028
Czas: 06:00
Od: Christopher Griffiths
Temat:
Wiem, że mnie nienawidzisz.
*
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ustępując miejsca ciemniejszej i bardziej nastrojowej nocy. Łagodny wiatr powiewał liśćmi brzóz, jednak po chwili znudzony wybrał inną drogę swojej wędrówki i z podekscytowaniem skierował się w stronę miejsca, skąd wydobywała się zadziwiająco delikatna, piękna muzyka. Dźwięki, które wypełniały cały ogrom domu również rozpoczęły swoją podróż, uciekając przez otwarte na oścież okno. Zachwycone smakiem wolności, cieszyło tych, którzy nie zostali obdarzeni tak wspaniałym darem.
Do tej grupy osób z pewnością nie mógł zaliczyć się niski, jasnowłosy chłopiec o przeogromnych, niebieskich oczach, błyszczących z podekscytowania. Stał z dumnie uniesioną głową, oparty o framugę dwuskrzydłowych, oszklonych drzwi, prowadzących na taras. Dosłownie przed chwilą wrócił ze spaceru, do którego został niechybnie zmuszony przez swoją młodszą siostrę. Zniecierpliwiony tak długą nieobecnością w swoim pokoju, postanowił wrócić na skróty - przez taras. A kiedy zatrzymał się w progu, całkowicie zapomniał o swoich zabawkach i dziecięcych planach na wieczór. Stał jak sparaliżowany, z błogim wyrazem twarzy wsłuchując się w muzykę wypełniającą salon. Przymknął powieki, pozwalając swojej wyobraźni żyć własnym życiem. Po chwili jednak - kiedy tak dobrze znany mu utwór zaczął być coraz bardziej dynamiczny - otworzył oczy i spojrzał z podziwem na mężczyznę siedzącego przy czarnym fortepianie. Wraz z instrumentem tworzył swego rodzaju kontrast barw. On - tak anielsko piękny, z tymi swoimi jasnymi włosami i alabastrową skórą, która była niezwykle gładka i przyjemna w dotyku. Chłopiec wiedział to, ponieważ mama miała taką samą, a on jeszcze nie tak dawno lubił siedzieć na jej kolanach i bawić się jej złotymi włosami, które tak bardzo przypominały mu pukle aniołków z bajek, które tak bardzo fascynowały jego młodszą siostrę.
Teraz jednak miał już dziewięć lat, a więc był już dużym chłopcem. Siadanie mamie na kolanach czy choćby przytulenie się do niej, uwłaczałoby jego męskiej godności. Chociaż musiał przyznać, że tęsknił za jej dotykiem. Lubił, gdy go łaskotała albo mocno przytulała, krzycząc przy tym, że za chwilę załaskocze go na śmierć. To było zabawne. Mama była zabawna i wyglądała na tak bardzo szczęśliwą - zupełne przeciwieństwo taty. On był poważny i wiecznie zajęty, chociaż zdarzało się, że Christopher słyszał jego śmiech dobiegający z sypialni rodziców. Uśmiechał się także do swoich dzieci, ale nie był to uśmiech prawdziwy - należał raczej do tych wymuszonych, pojawiających się na twarzy z uprzejmości. Taki właśnie był Thomas Griffiths - jakby ktoś siłą zmuszał go do życia.
Ostatnie akordy rozbrzmiały w przestronnym salonie i długie, smukłe palce z delikatnością po raz ostatni przesunęły się po klawiaturze fortepianu.
Mężczyzna westchnął ciężko, nieświadomy obecności kogoś innego w pokoju. Myślał. Ostatnimi czasy bardzo dużo myślał, skupiając się na swoim życiu... Właściwie na dwóch życiach - tym przed ślubem i po. Obraz przeciętnego męża niszczył jednak jeden, drobny fakt - Thomas nigdy nie był przeciętny. Mógł być egoistycznym dupkiem, ale z pewnością nie był zwyczajny. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- Tato... - Jego rozmyślania przerwał cichy głos chłopca. Jego syn był zdecydowanie zbyt nieśmiały i spokojny. Nie miał pojęcia po kim to odziedziczył. Ale może to jednak dobrze? Nie będzie miał w życiu tyle problemów, co jego rodzice.
- Co tu robisz? - spytał, nawet na niego nie spoglądając. Chłopiec zbytnio przypominał jego szaloną matkę - miał te same rysy twarzy... I te gesty! Dziewięcioletni Christopher był skupiskiem cech wszystkich swoich bliskich. Gdy Thomas na niego patrzył, widział nie tylko swoją matkę, ale także Alicię, jej ojca i - co było chyba najgorsze - samego siebie. Te oczy, ten kpiący uśmiech! To przecież on sam przed laty, kiedy jeszcze nie rozumiał na czym polega życie. Chyba właśnie dlatego nie potrafił zbliżyć się do syna tak jak ten by tego oczekiwał - widział w nim swoje błędy.
- Byłem z Anette - rozbrzmiała cicha odpowiedź.
- Nie pytam, co robiłeś, ale co robisz w tej chwili - mruknął bez emocji.
Strzepnął z białej koszuli jakiś nieistniejący pyłek.
- Tato...?
- Tak?
- Nauczysz mnie grać? - Wiele można było powiedzieć o młodym Christopherze, ale na pewno nie to, że nie potrafił zaskakiwać. Thomas zdezorientowany odwrócił głowę i spojrzał w lustrzane odbicie swoich oczu.
- Nie - odpowiedział. Tak po prostu. Nie.
- Dlaczego? Mamę nauczyłeś! - podniósł głos. - Słyszałem jak grała tę piosenkę - dodał, widząc zaskoczone spojrzenie ojca.
- To nie jakaś tam piosenka, Christopher. Powinieneś mówić "utwór". - Zupełnie jak matka. Tak podobny do Alicii. Jego syn nie miał w sobie chyba żadnej swojej cechy. Bezsensowne skupisko skradzionych wad.
- To nauczysz?
- Nie - powtórzył, podnosząc się z obitego czarną skórą taboretu. Jasny kosmyk włosów opadł mu na czoło, ale on zdawał się tego nie zauważać.
- Dlaczego? - dociekał chłopiec.
- Ponieważ to - machnął dłonią w stronę fortepianu - należy do przeszłości. A ty masz przed sobą przyszłość, synu. Nie można mieszać tych dwóch razem.
- A ty nie masz przyszłości? - zainteresował się, podchodząc do opierającego się o ścianę ojca. Jej chłód doskonale działał na pracę umysłu.
Mężczyzna uniósł głowę, skupiając wzrok na pomarańczowym niebie, które za chwilę miało zmienić swoją barwę na czerń. Thomas nie lubił czerni. Bał się ciemności, chociaż nikomu by się do tego nie przyznał. Po wojnie miewał krwawe koszmary, które przerażały go bardziej niż rzeczywistość. Tylko Alicia o nich wiedziała i zawsze uspokajała go, gdy budził się z krzykiem w środku nocy. Była mu potrzebna. Nikt inny.
- Mam tylko wspomnienia... - szepnął, jakby do siebie. - Których nie chcę mieć.
- Wspomnienia są złe? - spytał, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi, powtórzył pytanie. - Tato?
- Musisz nauczyć się zapominać. Wspomnienia i przywiązanie potrafią tylko zniszczyć życie. Nawet nie możesz nikomu ufać - prychnął z pogardą, wyciągając z kieszeni białą paczkę papierosów. Zapalił jednego, wdychając dym do płuc.
Szare kłęby przysłoniły mu dziecięcą buzię syna.
Zapominanie.
3 września 2027r.
Jedno drzewo, drugie, trzecie... Pola, łąki, lasy... Widział to wszystko i nic nie zwróciło jego uwagi. Skupiony na kłębach dymu, wydobywającego się z papierosa, którego trzymał między długimi palcami, nie przejmował się niczym, co mogłoby mieć jakieś nędzne znaczenie dla innych. Wpatrywał się w nie z zainteresowaniem godnym szaleńca, którym zresztą - według siebie - był.
Wiecznie błyszczące, niebieskie oczy, teraz wydawały się być jakby martwe, pozbawione życia - on sam wyglądał jakby uleciała z niego dusza. Jeżeli, oczywiście, takową duszę posiadał. W miarę jak stawał się coraz starszy, dochodził do wniosku, że jednak jest jej pozbawiony. Coraz bardziej podobny do ojca... O wiele lepszy od niego. Christopher Griffiths świadomy był swojego wewnętrznego podobieństwa do starszego mężczyzny. Z biegiem czasu stawał się coraz bardziej arogancki, wyniosły i pozbawiony skrupułów. Miał swoich wrogów, ale ludzie go szanowali.... Albo się go bali. Jedno i to samo. Ważne, że był przez nich podziwiany, tak jak on sam w dzieciństwie podziwiał swojego ojca, który na to nie zasługiwał.
Kiedyś usłyszał jak ojciec - z pewnością zupełnie nieświadomie - nazwał go złodziejem cech swoich bliskich. Stwierdził, że Christopher nie ma nic swojego, a wszystkie zalety jak i wady bezczelnie zabrał od rodziny. Dla niego ta "rodzina" kończyła się na rodzicach i siostrze. Wiele o tym myślał i w końcu odkrył, jakie to cechy odziedziczył po ojcu. Nie było to trudne. Większy kłopot sprawiła mu matka - kobieta dobra, wspaniałomyślna, ale też potrafiąca walczyć o swoje. Może trochę zbyt impulsywna. Ale po niej właśnie odziedziczył tę niezwykłą niezależność i upór, który nieraz przydawał mu się w życiu.
- Niesamowite. - Jego rozmyślania przerwał niski głos, wyraźnie rozbawionego chłopaka. Martin Botwright siedział na miejscu kierowcy i z opanowanym do perfekcji spokojem, prowadził stare camaro w stronę budynku, który miał być ich domem przez najbliższe dziesięć miesięcy. Dla Christophera był to w sumie drugi, p r a w d z i w y dom - w końcu to jego rodzice założyli szkołę skupiającą razem obie rasy. Istniała ona już od dziewięciu lat i wszyscy nadal byli żywi. Zero morderstw, trucizn czy nawet samobójstw. Trzeba było przyznać, rodzina Griffiths wiedziała, co robi.
- Co jest takie niesamowite? - spytał znudzony, zupełnie niezainteresowany tokiem myślenia przyjaciela.
- To, że twoi starzy uważają cię za jakiegoś świętego, jakbyś był... idealny. - Ostatnie słowo wypowiedział ze śmiechem. Christopher zerknął na niego, wystawiając za szybę dłoń z papierosem.
- Jestem idealny - mruknął cicho, odchylając głowę do tyłu. Gdyby teraz dotknął długimi, smukłymi palcami swojej szyi, wyczułby pulsujące tętno. Lubił te miarowe, rytmiczne uderzenia.... Uspokajały go.
- Człowieku - jęknął chłopak. - Spójrz, co właśnie robisz!
- Co robię? - Umieram. Umieram śmiercią wyimaginowaną, nierzeczywistą.
- Palisz.
- Łał, chłopie! Co za bystrość umysłu! Jestem pełen podziwu dla twojej spostrzegawczości. Jeszcze jakieś mądrości życiowe? - warknął z irytacją, nadal wpatrując się w pustkę.
- Wiesz, co mam na myśli. Nie mogę zrozumieć, jak oni mogą być tak zaślepieni i nie widzieć, jaki naprawdę jesteś? W domu jesteś święty. Nie zaprzeczaj, widziałem, kiedy po ciebie podjechałem - ostrzegł, widząc, że przyjaciel otwiera już usta. - A gdy tylko znikniesz im z oczu, stajesz się... Christopherem! Niesamowite.
- Uważaj, bo wybuchniesz z podniecenia - westchnął ciężko, zastanawiając się ile promili tym razem dostało się do krwi Martina. Normalnie nigdy by się tak nie zachowywał. W końcu był "przyjacielem" Christophera Griffithsa, a on otaczał się tylko w miarę inteligentnymi osobnikami. Oczywiście nie za bardzo inteligentnymi. Przecież nie mogli przyćmić jego sławy. Chociaż akurat TO było chyba niemożliwe.
- A jaki jestem n a p r a w d ę? - zainteresował się po dłuższej chwili ciszy. Nigdy nie obchodziło go, co inni o nim myślą, ale zawsze dobrze wiedzieć, nie?
- Nooo...
- Nooo wyduś to z siebie - dopingował go.
- Nieważne... Nie wiem - powiedział w końcu, naciskając na hamulec. Samochód zatrzymał się z piskiem opon przed dwupiętrowym budynkiem z czerwonej cegły, przez niewtajemniczonych nazywanym internatem. Dla wielu dzieciaków tu mieszkających był to prawdziwy dom. - Jesteśmy...
- ...w domu - dokończył za niego Christopher i z typowym dla siebie, kpiącym uśmiechem na twarzy, wysiadł z samochodu.
Pierwsza z pierwszych! : )
OdpowiedzUsuńJestem fanką!!! Moja kochana Agata! ;*;*;*
OdpowiedzUsuńKurcze, nie wiem, co powiedzieć. Bardzo, bardzo mi się podobało. Począwszy od meili, a skończywszy na ostatniej scenie - wszystko było idealnie. To niesamowite, jak dobrze opisujesz emocje. To się... czuję, kiedy czyta się twoje opowiadanie. Jest bardzo różnorodnie, barwnie... wybacz, nie jestem dobra w komentowaniu, ale wiedz, że jestem zachwycona twoim opowiadaniem. Główny bohater skradł moje serce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i lecę czytać dalej :)