"Każdy człowiek myśli, że Bóg jest po jego stronie. (...) Ostatnio czułem się dziwnie. Tak, może trochę wystraszony. Może dlatego, że żyjemy i umieramy w świecie, którego nigdy nie stworzyliśmy. Czasami jest tak cholernie ciężko wierzyć w to, co jest prawdą."*
Czasami zdarzało się, że nie mógł zasnąć. Krążył wtedy po pustych, ciemnych korytarzach internatu, wsłuchując się w tak doskonale mu znane odgłosy ciszy. Jego kroki zdawały się rozbrzmiewać echem pośród potężnych murów, wzbudzając w nim to pierwotne poczucie siły, władzy nad światem. Jego świat od zawsze był głuchy i niemy - istny inwalida, starający się podporządkować swojemu panu. Tyle że Nicholas Trevena nie lubił mieć władzy nad słabymi. W końcu to idiotyczne! Owszem, miło jest pokierować naiwnym człowiekiem, sprowadzić go na dobrą drogę w sposób z gruntu zły, ale nie jest to plan wyjątkowo ambitny.
Tak naprawdę młody Trevena w niczym nie różnił się od przeciętnego człowieka - pragnął posiąść władzę nad wielkimi, stać się jeszcze lepszym, potężniejszym, jednak nie potrafił tego zdobyć. Podświadomie zadowalał się drobnostkami, łudząc się, że jeszcze kiedyś nadejdzie jego czas. Robił to, co każdy z nas - marzył. Miał marzenia zaskakująco absurdalne, ale jednak prawdziwe. I, gdyby nadarzyła się okazja, oddałby za nie nawet własną duszę. Jeśli oczywiście nadal takową posiadał.
Teraz stał, oparty o jedną z kamiennych kolumn, wpatrując się zamglonym wzrokiem w widok za oknem. Szukał czegoś. Nie miał żadnego pojęcia, co to może być, ale wiedział, że jeśli zacznie poszukiwania, odnajdzie to "coś". W jego głowie tej nocy zrodziła się dziwna myśl, która przypływając do podświadomości, kazała mu odejść - po prostu wstać z łóżka i wyjść, kierując się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak. Tak naprawdę nie było to nic wyjątkowego - owa myśl pojawiała się niemal każdej nocy, uniemożliwiając siedemnastolatkowi obowiązkowe zaśnięcie. Zazwyczaj krótki spacer korytarzami pomagał, ale tej nocy... Tej nocy Nicholas czuł, że będzie inaczej. Nie potrafił tego wyjaśnić - i tak nie zgadzało się to z jego logiką i wrodzonym rozsądkiem, który zawsze drwił z takich sytuacji - ale... Czuł! Chyba po raz pierwszy w życiu czuł coś innego niż znudzenie i pogardę. Tym razem była to nienawiść.
Nienawiść jest osobliwym uczuciem, ale w przypadku Nicholasa Treveny osiąga rozmiary niemal
absurdalne. Skierowana jest bowiem w stronę jego największych wrogów - aniołów. Nikt, kto go zna, nigdy nie odgadłby, że jego największym marzeniem jest kolejna wojna i wygrana demonów. Ich przewaga nad słabymi aniołami i jeszcze słabszymi ludźmi.
Nicholas wychowywał się w rodzinie nastawionej na pokój, a raczej na podporządkowanie się silniejszym. Zawsze jest ktoś, kto ma nad tobą władzę - zgodnie z taką zasadą żył jego ojciec. Oczywiście, pragnął on władzy, ale miał tę świadomość, że nie może być ona absolutna. Pomimo całej swojej empatii, jego syn nie potrafił tego zrozumieć. Może to dlatego właśnie tej nocy to ON skierował się w stronę korytarza prowadzącego do piwnic. Był najsłabszą istotą w całej szkole, która jednak potrafi stworzyć iluzję siły.
Zatrzymał się przed wąskimi, drewnianymi drzwiami, na których widniały misterne wzory, które za każdym razem zdawały się przedstawiać coś innego. To właśnie w tym miejscu przed kilkoma dniami spotkał Rhitę Scott, ale wtedy nie zwracał na nic uwagi. Nigdy nie pomyślałby, że to miejsce może być tak wyjątkowe.
Zerknął w bok na fragment okna, który wystawał zza cienkiej ścianki. Za oknem padał deszcz, a krople po mocnym uderzeniu w szybę, spływały spokojnie jakby nie pozostało im nic innego.
"Potrafisz robić tylko to, czego od ciebie oczekują. A ja łamię stereotypy...!"
Tak więc Nicholas ponownie spogląda na drzwi, jego dłonie delikatnie gładzą lekko chropowatą, ale przyjemną w dotyku, powierzchnię, a on sam czuje się dziwnie błogo. Jakby był deszczem, który nadal uderza o szyby. Przyjemny prąd przeszywa jego ciało, wysyłając impulsy do mózgu, który łapczywie połyka każdą zdobycz. Chłopak jest podatny... To dobrze. Bo kiedy już otwiera oczy, jarzą się one oślepiającym, zielonym światłem.
Rhita Scott nigdy tak naprawdę nie poznała Nicholasa. Myliła się! Oni wszyscy... Oni wszyscy żyją wśród błędów i urojeń.
"Próbowałem być idealny, ale nic nie było tego warte.
Próbowałem być idealny, ale po prostu się nie opłacało.
Nie wierzę, że to czyni mnie prawdziwym.
Myślałem, że to będzie łatwe, ale nikt mi nie wierzy.
Wszystko, co mówiłem, mówiłem na poważnie."**
Ciemności panujące na najniższej kondygnacji budynku były bardziej niż nieprzeniknione, ale jemu to nie przeszkadzało. Nie dlatego, że nie bał się mroku, ale raczej dlatego, ponieważ od chwili, kiedy zamknęły się za nim drzwi od piwnicy, Nicholas Trevena nie był już sobą. Cóż... Jeśli nie sobą, to kim? Pośrednią odpowiedź na to pytanie, zapewne można byłoby odnaleźć u Malloye'a - tyle że jego doświadczenia były niczym w porównaniu z tym, co zawładnęło tym zaledwie siedemnastoletnim chłopcem. Nie znajdował się on nawet na granicy jawy i snu - to "coś" pochłonęło go całego, nie pozwalając nawet na odrobinę swobody. Nie było świadomych ruchów, myśli, a nawet podświadomości. Nicholas stał się tanią marionetką w czyichś rękach i nie miał o tym pojęcia. Jego powłoka schodziła coraz niżej i niżej, aż dotarła w końcu do wąskiego, ciemnego korytarza, który prowadził do wielu pomieszczeń, tak często używanych przez szkolny personel. Nic wielkiego - pomalowane na ciemną zieleń ściany, betonowa posadzka i jedno małe okienko, znajdujące się na końcu korytarza. Przebijał się przez nie jeden, cienki promień światła. Jednak to nie tam skierował swoje kroki "nowy Nicholas", a otworzył pierwsze drzwi po swojej lewej stronie, które zazwyczaj zamknięte były na klucz. Tej nocy tak nie było, a przecież była to jedna z najważniejszych nocy w niespisanej historii świata.
Wszedł do środka i - pomimo odstręczającego zapachu - zaczął dokładnie penetrować pomieszczenia, zaglądając w każdy, nawet najmniejszy, zakamarek. Owładnięty rządzą posiadania, rzucał się na każdy przedmiot, jakby był to najdroższy skarb. Tyle że nadal nie był to Nicholas.
Raz, może dwa, w jego głowie pojawiły się jakieś przebłyski świadomości, usiłujące wydostać się z potężnych okowów. Na nic jednak to się zdało - przeciwnik był o wiele silniejszy niż mogłoby się wydawać. Wróg, który pragnie być przyjacielem. Moc, mająca swój dziwny cel.
Mogłoby się wydawać, że poszukiwania te są absurdalne - w końcu "powłoka" przeszukała każdy kąt niewielkiego pomieszczenia - jednak doskonały umysł odkrywcy nie mógł się mylić. I tak, po kilkunastu minutach, w końcu odnalazł to, czego tak bardzo pragnął.
Ukryte drzwi, które w mroku były absolutnie niewidoczne, nagle uchyliły się w uprzejmym zaproszeniu. Magia? Możliwe. Lepszą nazwą byłaby jednak "potęga".
Prowizoryczne, kamienne drzwi uchyliły się, ukazując oczom Nicholasa to, co tak bardzo podświadomie pragnął zobaczyć. Zielone światło - które oślepiłoby każdego innego człowieka - zdawało się wzywać go, przyciągając swoją mocą, o którą od zawsze tak bardzo zabiegał. W jego dotychczas pustym umyśle nagle pojawiły się miliony myśli, a żadna z nich nie należała do niego. Atakowany był z każdej strony nawoływaniami, poleceniami, które - pomimo że ich nie rozumiał - wykonywał automatycznie.
Teraz już na wpół świadomy, podszedł do źródła tajemniczego światła i połączył się z nim, jak głosił rozkaz.
Tak to już jest, że ludzie, którzy pragną władzy absolutnej, w końcu stają się niewolnikami cudzych żądzy.
_______________________________________________________________
*James Marsters "Every Man Thinks God Is On His Side"
**Sum 41 "Pieces"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz